Rok 1920. Jeszcze w maju polskie i ukraińskie wojska wspólnie wyparły bolszewików z Kijowa. Tymczasem ledwie 3 miesiące później Armia Czerwona stała już na przedmieściach Warszawy. To tu, na przedpolach polskiej stolicy, rozegrała się Bitwa Warszawska, mająca przesądzić o powodzeniu sowieckiej ofensywy na Europę Zachodnią i rozlaniu komunistycznej rewolucji na cały kontynent.
Szóstego maja 1920 roku Kijowem wstrząsnęła niespodziewana wieść: „Polacy w Kijowie! Bolszewicy uciekli!”. Większości mieszkańców tej półmilionowej wówczas metropolii mogło się wydawać, że bruk ulic miasta od trzech lat męczonego wojną miażdżyły podkute żołnierskie buty kolejnej wrogiej armii. Ot, znowu okupacja. Dopust Boży. Jak nie Niemiec, „Biali Rosjanie” Denikina, czy bolszewik, to „Lachy”. Jedynie 40 tysięcy kijowskich Polaków znalazło się w stanie najczystszej euforii. Czyżby po przeszło 260 latach wrócić miała tu Polska? Ich nadzieję niemal natychmiast rozwiały się na widok „petlurowców” – żołnierzy Semena Petlury, przywódcy Ukraińskiej Republiki Ludowej. Do stolicy Ukrainy wracał rząd tego niepodległego od stycznia 1918 roku państwa. Jak to się jednak stało, że obok polskich żołnierzy główną aleją Kijowa – Kreszczatikiem – jako ich towarzysze broni, maszerowali Strzelcy Siczowi, z których większość jeszcze kilka miesięcy temu walczyła w szeregach Armii Halickiej? Były to siły, które bezpardonowo i nieustępliwie zmagały się z Polakami o Lwów, Przemyśl czy o Galicję Wschodnią, na której przecież proklamowano Zachodnioukraińską Republikę Ludową.
Pytań było bez liku. Odpowiedź tylko jedna – oto znowu naprzeciw siebie stanęły Rzeczpospolita i Moskwa. Rzeczpospolita, która na pozór bezpowrotnie zapadła się w sobie w końcu XVIII wieku, lecz w 1920 roku pretendowała do odzyskania namiastki dawnego znaczenia. Wówczas to w polskiej świadomości politycznej Ukraina z przedmiotu regionalnej polityki stała się jej podmiotem. Był to bolesny dla Polaków proces, lecz konieczny i nieodwracalny. Uznając prawo Ukrainy do samostanowienia Polska związała swe losy z jej niepodległym bytem.
Dla Polaków rozpoczęła się kolejna wojna, nie z Rosją, nie z bolszewikami, a właśnie z Moskwą – państwem, które od połowy XVI wieku zaczęło bezprawnie pretendować do „opiekuna” i zwierzchnika wszystkich „ziem ruskich”. Niemal natychmiast przecież rosyjski komunizm, czyli bolszewizm, okazał się nie „internacjonalizmem” czy „kosmopolityzmem”, a niczym innym jak kolejną odsłoną rosyjskiego imperializmu. Nie przypadkiem też w hymnie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich padały słowa o przewodniej roli Wielkiej Rusi, czyli Rosji, która jest jedynym spoiwem i decyduje po wsze czasy o dalszym losie wszystkich nierosyjskich narodów tego państwa.
Zanim jednak doszło do wspólnego marszu wojsk polsko-ukraińskich po odbiciu Kijowa w roku 1920, w listopadzie 1917 roku w drodze przewrotu bolszewicy obalili demokratyczną rosyjską republikę. Puczyści, Włodzimierz Lenin i Lew Trocki, zgadzali się wówczas co do jednego – aby utrwalić swoją władzę w Rosji, muszą w chaosie wojny domowej pogrążyć całą zachodnią Europę. Sytuacja międzynarodowa zdawała się sprzyjać ich planom. Koniec I wojny światowej zdestabilizował bowiem Europę. Gospodarki wszystkich państw praktycznie się załamały. Panowało gigantyczne bezrobocie, a co za tym idzie bieda i głód. Największa frustracja panowała w pokonanych Niemczech. Co ważne, w doktrynie komunistycznej właśnie to wysoko uprzemysłowione państwo z liczną klasą robotniczą miało być matecznikiem dalszej wszechświatowej rewolucji. W kwietniu 1919 roku komuniści przejęli nawet władzę w Bawarii, choć w ciągu miesiąca, w wojnie domowej, zostali zbrojnie pokonani. Lenin był jednak przekonany, że jeśli tylko Armia Czerwona dotrze do Niemiec, to nic już nie powstrzyma zmian w tym kraju. Wiedział jednak, że musi się po drodze zmierzyć z jednym problemem – państwami powstałymi na terenach dawnej Rzeczypospolitej, a przede wszystkim Polską, która oddzielała bolszewicką Rosję od Niemiec. Ten problem bolszewicy postanowili rozwiązać brutalnie.
Na ziemiach byłej Rzeczpospolitej w XVIII–XIX wieku mimo rosyjskiej okupacji i rusyfikacji wyodrębniły się współczesne narody tej części Europy, w tym ukraińskie elity intelektualne. Stworzenie wspólnego państwa, wielonarodowej Rzeczypospolitej, było już niemożliwe – panowała wzajemna nieufność, różne języki i wyznania. Narody tych ziem połączył za to wspólny wróg – Rosja. Ludność od Łotwy, przez białoruskie wsie i szlacheckie zaścianki, aż po ruiny XVII-wiecznej potężnej stepowej twierdzy Kudak leżącej na prawobrzeżnej Ukrainie, a nawet na Zadnieprzu nie chcieli żyć ani pod rosyjskim panowaniem, ani w zgodzie z komunistyczną ideologią. Przynajmniej zdecydowana większość z nich.
Mimo poważnych różnic co do przebiegu wspólnej granicy polsko-ukraińskiej w kwietniu 1920 roku przywódcy Ukrainy i Polski, Symon Petlura i Józef Piłsudski, zawarli umowę międzypaństwową, na mocy której Polska de facto została uznana za prawnego spadkobiercę I Rzeczypospolitej. W tym kontekście w umowie pojawiło się odniesienie do roku 1772. Polska uroczyście scedowała swoje prawa do tych ziem przedrozbiorowego państwa, które wówczas obie strony porozumienia uznały za obszar niepodległej Ukraińskiej Republiki Ludowej. Część opinii publicznej zarówno po stronie ukraińskiej, jak i polskiej była zbulwersowana. Jedni nie mogli pogodzić się z utratą Lwowa czy Tarnopola, drudzy legendarnego Kamieńca Podolskiego czy licznie zamieszkałej przez etnicznych Polaków Żytomierszczyzny. Przedstawiciele byłego rządu Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej wprost zbojkotowali porozumienie. Powszechnie uznano jednak, że osiągnięto pewien kompromis.
Sprzymierzone armie rozpoczęły kampanię wojenną mającą na celu odbicie z rąk bolszewików Kijowa. Wobec trwającej od stycznia 1919 roku wojny polsko-sowieckiej, w której to Armia Czerwona była agresorem, można było w zasadzie mówić, że przystąpiono do kontrofensywy.
Tym razem celem było nie tylko wyparcie Rosjan, lecz także odzyskanie dla Ukraińców ich państwa. Wpisywało się to w szerszą, lansowaną przez Piłsudskiego i jego zwolenników koncepcję stworzenia między Polską a Rosją (bolszewicką lub inną) buforu w postaci szeregu niepodległych państw. Miał on chronić przed imperialnymi dążeniami Moskwy. Projekt ten nazywano koncepcją federacyjną, gdyż niezawisłe państwa powstałe na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej miały tworzyć rodzaj międzypaństwowego związku. Powstanie niepodległej Ukrainy z możliwie rozległymi granicami na wschodzie było kluczowe dla realizacji tej idei. Podobnie myślano o ziemiach byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, na których miała powstać niezawisła Białoruś. Tu pewne nadzieje wiązano z postacią kontrowersyjnego, lecz na pewno nietuzinkowego atamana Stanisława Bułak-Bałachowicza.
Wracając do maja 1920 roku. Dni polsko-ukraińskiego braterstwa broni, kiedy to defilujących miastem żołnierzy fetowali kijowianie, nie trwały długo. Bolszewicy, bijąc ostatecznie większość rosyjskich białych armii, zwrócili Armię Czerwoną na zachód. Tym razem głośno i dobitnie ogłosili całemu światu, że ich celem nie jest stworzenie tylko własnego komunistycznego państwa, lecz wszechświatowa rewolucja, która zmiecie stary porządek. Swoje idee przyniosą na bagnetach, a klasy społeczne, które uznają za wrogie ich ideom, zostaną fizycznie eksterminowane.
Przegrana przez Polaków i Ukraińców bitwa o Kijów otwierała bolszewikom drogę na Warszawę, która miała być ostatnią twierdzą na drodze Rosjan na Zachód. Uporządkowany odwrót wojsk trwał blisko dwa miesiące. W Polsce wrzało. Jak kraj długi i szeroki, bez względu na podziały społeczne, szykowano się do odparcia Rosjan. Powszechnie zdawano sobie sprawę, że to być, albo nie być dla Polski i Polaków. I w końcu, 15 sierpnia 1920 roku pod Warszawą doszło do ostatecznego starcia blisko 150-tysięcznej polskiej armii z podobnej wielkości siłami Armii Czerwonej dowodzonej przez Michaiła Tuchaczewskiego. Po błyskotliwym kontruderzeniu Polaków główne siły bolszewików zostały częściowo rozbite i odrzucone na wschód od linii Wisły. Część armii polskiej mogła w tej sytuacji przejść do natarcia w kierunku południowym, na którym poważnym zagrożeniem dla dalszych losów wojny pozostawała blisko 30-tysięczna 1 Armia Konna Siemiona Budionnego. Impet jej natarcia na Warszawę w kluczowych dniach sierpnia został szczęśliwie powstrzymany pod „polskimi Termopilami”, czyli w bitwie pod Zadwórzem oraz w starciu o Zamość, którego bohaterską obroną wsławiła się ukraińska 6 Siczowa Dywizja Strzelców dowodzonych przez pułkownika Marka Bezruczkę. Pod koniec sierpnia, kiedy pod Zamość dotarły główne polskie siły, w bitwie pod Komarowem czerwoni kawalerzyści Budionnego zostali praktycznie zdziesiątkowani.
Wojna trwała jeszcze dwa długie, krwawe miesiące. Decydującym starciem, które przeważyło losy wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku, była jednak wcześniejsza bitwa na przedpolach Warszawy i rozbicie wojsk Tuchaczewskiego. Bitwa Warszawska, bo pod taką nazwą w polskiej historiografii znane są dziś te wydarzania z połowy sierpnia 1920 roku, była jedną z największych i zarazem najważniejszych bitew w historii Polski. Na jej pamiątkę dzień 15 sierpnia ustanowiony został świętem Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Brytyjski polityk i dyplomata Edgar D’Abernon oceniał zaś, że Bitwa Warszawska była jedną z osiemnastu przełomowych bitew dla dalszej historii świata. Niewątpliwie Polacy obronili przed bolszewizmem własną niepodległość i Zachodnią Europę. Nie ocalili Ukrainy. Rosjanie jeszcze przez 70 lat mieli korzystać z jej zasobów budując globalne imperium. Rosja tracąc Ukrainę w 1991 roku spadła do rangi państw drugorzędnych, co postanowiła zmienić…
Mikołaj Morzycki-Markowski, zajmuje się historią Rosji, Europy Wschodniej i Azji Centralnej. Kurator galerii Niepodległa, członek zespołu przygotowującego wystawę stałą Muzeum Historii Polski.